wtorek, 27 sierpnia 2013

Bo "Życie jest podróżą"...

Kiedy opuszczaliśmy Hvar, dzień dopiero się zaczynał...


przed nami była długa droga, aż na północ Chorwacji, na półwysep Istria. Początkowo nasz urlop miał ograniczyć się do pobytu na wyspie, a następnie weekend w Pradze. Na nasze szczęście (!) znaleźliśmy nocleg tylko na 7 dni. Zastanawialiśmy się czy szukamy dalej, czy wracamy wcześniej do domu. Odpowiedź przyszła wraz z lekturą książki Mimi i Sebastaina - "Życie jest podróżą". Najpierw przeczytałam ja, potem Artur i decyzja zapadła. Jedziemy na Istrię, a przewodnikiem uczynimy wspomnianą książkę. 
 Nasza trasa wyglądała następująco: Hvar- Split - Grožnjan - Piran- Triest - Praga. Po drodze udało nam się  przejechać przez zaspany jeszcze Wiedeń i nacieszyć nim oczy:-). Zresztą sam Wiedeń to jedno z moich ukochanych miast, mogłabym tam zamieszkać od razu:-) 

Istria zachwyciła mnie od pierwszych chwil. Po kamienistym południu Chorwacji i stromych zboczach, tutaj spotkamy łagodny, zielony krajobraz. W niezwykle miłej dla oka atmosferze dojechaliśmy na szczyt, gdzie leży miasteczko Grožnjan. To naprawdę inny świat. Senne, spokojne miasteczko, z małą ilością turystów. Wszędzie wąskie uliczki, galerie artystyczne i oczywiście trufle, które zakupiliśmy. Mimi pisze"Panuje tu specyficzny spokój, który szybko nam się udziela" i coś w tym jest!
 



Centralnym punktem jest plac, przy którym stoi kościół. Tuż obok znajduje się kawiarnia, o której pisze Mimi, że to jeden z najpiękniejszych ogródków w jakich była. Nie sposób się nie zgodzić. 



Skąpane w zachodzącym słońcu proste stoliki i krzesła, mnóstwo zieleni, a przede wszystkim widok, który mnie od razu kojarzył się z Toskanią. Można pić kawę i siedzieć tam cały dzień...


To zdecydowanie najjaśniejszy punkt naszej wyprawy...już dawno nie widziałam tak magicznego miejsca...i też słyszeliśmy muzykę...


Bardzo nie chciałam stamtąd wyjeżdżać, jednak czas gonił. Spaliśmy zaraz obok, w Buje, którego niestety nie mam żadnych zdjęć, ale miało ono bardzo włoski klimat...
A już następnego dnia, Słowenia przywitała nas deszczem...



Trochę utrudniło nam to zwiedzanie, ale można się zakochać!




Miło było chodzić uliczkami Piranu i rozpoznawać budynki ze zdjęć Mimi.


 Niestety deszcz zaczął padać coraz mocniej, dlatego wypiliśmy kawę i udaliśmy się  w drogę...


Następny na liście był Triest. To niesamowite, że wystarczy przejechać 30 km, przekroczyć granicę i znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Triest mimo że to nadmorskie miasto, zupełnie różni się od Piranu czy chorwackich miasteczek. Widać, że jesteśmy już we Włoszech. Przede wszystkim mężczyźni zachwycają elegancją! Widziałam mnóstwo starszych ludzi, elegancko ubranych pijących kawę w kawiarniach. U nas taki widok to rzadkość:-( To miasto tętni życiem, kawiarnie są wypełnione i myślę, że większość to mieszkańcy, nie turyści.
Ponieważ była już pora obiadu nasze kroki od razu skierowały się w stronę:


Mimi nazywa to miejsce swoim odkryciem kulinarnym. Potwierdzam, było pysznie! Spokojne wnętrze, klimatyczna muzyka i dobre jedzenie! Kiedy pokazaliśmy kelnerowi w jaki sposób do nich trafiliśmy zaczęło się istne szaleństwo: kelner aż dostał ciarek...biegał z książką po całym lokalu, pokazując innym pracownikom i szefowej i gościom, robił zdjęcia:


Przed samym wyjazdem wstąpiliśmy jeszcze do innej kawiarni na herbatę, gdzie spotkaliśmy właścicielkę Zoe Food i jak się potem okazało projektantkę wnętrza, która praktycznie się popłakała jak zobaczyła zdjęcia w książce. Pochodzi z Gwatemali, a na jednym ze zdjęć z Przewodniku jest jej mąż- Pakistańczyk. 
To były bardzo wzruszające chwile...
Oczywiście byliśmy w sklepie z kuchennymi przydasiami, który Mimi opisuje. Oprócz nas już prawie nikt się nie mieścił, a ilość zgromadzonych rzeczy przeraża...

Potem była jeszcze kawa w Cafe Malabar:

i spacer po Trieście...i ostatnia herbatka...


bo przed nami 800 km drogi, aż do samej Pragi.

Nie mam niestety za dużo zdjęć samej Pragi, bo ilość turystów zdecydowanie to utrudniła. Tylu nie widziałam nawet w Rzymie czy Paryżu! Przy słynnej Złotej Uliczce nie dało się zrobić żadnego...bo wszędzie turyści. Zazwyczaj Japończycy, którzy teraz już nie robią zdjęć małymi aparatami, ale tabletami i zasłaniają widok. Kiedy popatrzyłam, to robią oni zdjęcia wszystkiemu z każdej możliwej perspektywy. Ja nawet nie wyciągnęłam aparatu w wielu miejscach...Poniżej przykład ilustrujący ilość osób.


Udało nam się jednak wybrać późnym wieczorem na Małą Stranę i Hradczany. Ulice były puste, trafiliśmy do świetnego pubu i taka Praga nas oczarowała.

Wspomniany pub - polecam! 
 



Praga była na liście moich marzeń od kilku lat. Bardzo żałuję, że nie dane było mi jej naprawdę posmakować. Na szczęście poruszaliśmy się głównie pieszo, a do hotelu dojeżdżaliśmy tramwajem i dzięki temu zobaczyliśmy wiele ciekawych uliczek oddalonych od głównych atrakcji turystycznych. Wyjechaliśmy z pewnym niedosytem, ale mój mąż powiedział "Wrócimy tu i to szybciej niż myślisz" Trzymam go za słowo! Mam już pomysł na zwiedzanie, śladami czeskich pisarzy i poetów.
Za nami wspaniałe wakacje! Dziękuję Mimi, że dzięki niej trafiłam w tyle niezwykłych miejsc, przede wszystkim za Grožnjan.

Mam nadzieję, że ktoś wytrwał do końca:-) ?

Moi Drodzy, a ja wraz z następnym postem wracam do tematów wnętrzarskich. Pokażę odmienioną kuchnię i sypialnię:-) A potem będzie też troszkę sportowo:-)

Pozdrawiam, Ola

czwartek, 22 sierpnia 2013

Lato 2013

Witajcie po dłuższej przerwie!

Uff..nareszcie udało mi się na spokojnie usiąść do komputera i przejrzeć nasze wakacyjne zdjęcia. Ostatni miesiąc upłynął pod znakiem podróży. Przejechaliśmy kilka tysięcy kilometrów i  zobaczyliśmy mnóstwo pięknych miejsce. Mnie udało się nabrać nowej energii, w głowie aż roi się od pomysłów i planów:-)

Piękny urlop za nami, po pracowitym lipcu, sierpień zaczął się bardzo przyjemnie. Kolejny raz za cel naszej wakacyjnej podróży wybraliśmy Chorwację, ale tym razem malutką wieś na wyspie Hvar. Po mrożącej krew żyłach podróży, kiedy już znaleźliśmy się na miejscu, pierwsze co zrobiłam to rozpłakałam się...Na szczęście kolejne dni wypełnione były już tylko uśmiechem, beztroską, słońcem i przede wszystkim lekturą:-) 


Ten widok z balkonu zrekompensował wszelkie niedogodności związane z podróżą. Śniadania na balkonie były największą przyjemnością.

Hvar to wyspa słynąca przede wszystkim z winorośli, oliwy i lawendy. Wszystko to było na wyciągniecie ręki. Nawet nasz gospodarz robił własne wino, któremu nie mogliśmy się oprzeć, tym bardziej, że wystarczyło zejść po nie tylko piętro niżej:-) 

 


W takiej właśnie atmosferze minęło pierwsze 7 dni naszego urlopu, a następne były już bardzo intensywne, bowiem cały czas zwiedziliśmy, a na deser została nam Praga, o której marzyłam już kilka lat. Ale o tym w następnym poście. Na zachętę powiem tylko, że naszym przewodnikiem był najnowszy Subiektywny Przewodnik  Mimi i Sebastiana - Życie jest podróżą. 

Czy poznajecie budynek w tle? 


                               Nasze lato upływa w bardzo sielskiej atmosferze.

Jest wylegiwanie się cały dzień na huśtawce:


Jeżdżenie boso na rowerze po własnym podwórku:

Picie kawy w ogrodzie:


Pyszne jedzenie:


Po prostu wakacje!


Które jednak już się kończą, a ja szczęśliwie wracam do pracy, która będzie całkiem nowym wyzwaniem dla mnie i na którą bardzo się cieszę!:-))Jak wspomniałam wracam z nową energią, mam nadzieję, że przełoży się to także na blogowanie:-) Pewnie już wszystkich zaległości nie uda mi się nadrobić, ale postaram się odwiedzać Was regularnie.

Pozdrawiam!Ola